Streszczenia i opracowania lektur szkolnych klp klp.pl
Mieczysław Jastrun w rozdziale opublikowanym w wydaniu dzieł Juliana Tuwima w 1955 roku napisał, że poeta dokonał elektryfikacji słów z zacofanym gospodarstwie poetyckim (M. Jastrun, Pamięci Juliana Tuwima [w:] J. Tuwim, Dzieła, t. I, Warszawa 1955, s. 21).

Studium o twórczości Tuwima, pisane w latach pięćdziesiątych, Artur Sandauer zamknął stwierdzeniem: Tuwim zastał lirykę polską ziemiańską i staroświecką, a zostawił ją demokratyczną i nowoczesną. Odświeżył jej tematykę przez nowy pejzaż i nowego bohatera; odświeżył jej technikę przez nowe metody obróbki słowa, któremu nadał szlif i ostrość diamentu (…) Któż – od czasu romantyków – dokonał więcej? (A. Sandauer, J. Tuwim [w:] Poeci trzech pokoleń, Warszawa 1955, s. 52-53).

Geneza i anatomia słowa, filozofia mowy lirycznej, cielesne nieomal wyczucie materii słowa, walka o ich temperaturę i stężenie – oto wątki i dramaty ujawnione w liryce Tuwima. Ten „czarnoleski słowiarz” o wielu twarzach, pełen skłóconych temperamentów i pragnień, poeta, który nakłonić chciał „język giętki” do nowych zadań, swoją przygodę ze słowem rozumiał jako poszukiwanie ostatecznej jedności rzeczy i języka (…)

Obok miłosnych wyznań o urodzie polszczyzny – język utożsamiał przecież z ojczyzną – wypowiedział wiele skarg na dotkliwą niewystarczalność i daremność każdego języka, którego bezwład próbuje przezwyciężyć słowo poetyckie.

Unikał jednoznacznych manifestów. Nie stworzył teorii języka poetyckiego. Nie formułując – poza wypowiedziami lirycznymi – programu działania, rozporządzał jednak głęboką zakorzenioną świadomością własnego nowatorstwa. Podzielało owe przeświadczenia wielu krytyków. Tuwim – sądzili oni – wyraził swą osobowość liryczną w sposób nader trwały i rewolucyjny
. (A. Gronczewski, Obroty „Rzeczy czarnoleskiej” – Julian Tuwim [w:] Poeci dwudziestolecia międzywojennego, Warszawa 1982, s. 353-354).

O Tuwimie powiedzieli


W książce będącej zbiorem artykułów Poeci dwudziestolecia międzywojennego (Warszawa 1982) Andrzej Gronczewski w rozdziale Obroty „Rzeczy czarnoleskiej” – Julian Tuwim pisze: Geneza i anatomia słowa, filozofia mowy lirycznej, cielesne nieomal wyczucie materii słowa, walka o ich temperaturę i stężenie – oto wątki i dramaty ujawnione w liryce Tuwima. Ten „czarnoleski słowiarz” o wielu twarzach, pełen skłóconych temperamentów i pragnień, poeta, który nakłonić chciał „język giętki” do nowych zadań, swoją przygodę ze słowem rozumiał jako poszukiwanie ostatecznej jedności rzeczy i języka (…)
Obok miłosnych wyznań o urodzie polszczyzny – język utożsamiał przecież z ojczyzną – wypowiedział wiele skarg na dotkliwą niewystarczalność i daremność każdego języka, którego bezwład próbuje przezwyciężyć słowo poetyckie.
Unikał jednoznacznych manifestów. Nie stworzył teorii języka poetyckiego. Nie formułując – poza wypowiedziami lirycznymi – programu działania, rozporządzał jednak głęboką zakorzenioną świadomością własnego nowatorstwa. Podzielało owe przeświadczenia wielu krytyków. Tuwim – sądzili oni – wyraził swą osobowość liryczną w sposób nader trwały i rewolucyjny
(A. Gronczewski, Obroty „Rzeczy czarnoleskiej” – Julian Tuwim [w:] Poeci dwudziestolecia międzywojennego, Warszawa 1982, s. 353-354).

W przemówieniu żałobnym, poświęconym autorowi Wiosny Kazimierz Wyka powiedział: Żegnając wielkiego poetę pośród żywych, witamy go zarazem tam, dokąd już dawno wkroczył stopą nieomylną – w wielkiej tradycji poezji polskiej, w pamięci ludu polskiego, w pokładach mowy polskiej, która żywić będzie przyszłych poetów jego zdobyczą, miazgą jego wysiłku twórczego, jaka weszła już w gałąź i liść drzewa poezji polskiej (K. Wyka, Drzewo poezji polskiej [w:] Rzecz wyobraźni, Warszawa 1959, s. 119).

W studium Poetyka Tuwima a polska tradycja literacka z 1962 roku Michał Głowiński uważa, że funkcją poezji autora Rzeczy czarnoleskiej jest pośrednictwo, adaptacja, wewnętrzna tożsamość oraz łączność (M. Głowiński, Poetyka Tuwima a polska tradycja literacka, Warszawa 1962). Z tą opinią nie zgadza się Ryszard Matuszewski: (…) jako zasadnicze kryterium wartościowania Głowiński przyjmuje zjawisko, które nazywa „procesem historyczno-literackim” czy też „ciągiem rozwojowym liryki”, przy czym poezji Tuwima przypada według niego w tym procesie rola ogniwa, które coś zamyka, a niczego nie otwiera. (…) Wydaje mi się, że trudno o tezę, która by w sposób bardziej dogmatyczny ujmowała problem tzw. rozwoju poezji i – w związku z tym, przy całej sumienności analitycznych wywodów badacza – bardziej krzywdziła wielkiego poetę, określając jego miejsce na mapie liryki polskiej (R. Matuszewski, Przejście przez czyściec, „Kultura”, 23-30 grudnia 1973, s. 7).

O „filozofii młodości”, jednej z najbardziej rozpowszechnionych cechy poezji Juliana Tuwima pisze Ludwik Fryde w eseju Klęska Juliana Tuwima: Odrębność Tuwima polega (…) na tym, że to, co zazwyczaj jest w liryce czynnikiem pobocznym, dodatkowym albo też wstępnym, tutaj staje się sprawą główną, meritum, jedynym sensem artystycznym. Ani myśl, ani obraz poetycki, ani wzruszenie o konkretnej treści nie wysuwa się jako czynnik dominujący lub choćby samoistny; wszystko rozpływa się i ściąga w jeden dreszcz biologiczny, w odruch energii o nieokreślonym celu i przeznaczeniu. Dynamizm bijący z wierszy Tuwima pozbawiony jest treści i kierunku. I to stanowi cechę, która je wyodrębnia (L. Fryde, Klęska Juliana Tuwima [w:] Wybór pism krytycznych. Opracował A. Biernacki. Warszawa 1966, s. 412).

W 1928 roku Karol Wiktor Zawodziński napisał Do istotnej awangardy w pochodzie poezji polskiej jej głównym gościńcem należy Tuwim (K. W. Zawodziński, Poezja 1928, [w:] Wśród poetów, opr. W. Achremowiczowa, Kraków 1964, s. 25).

Z kolei Tadeusz Peiper stwierdził: Kilka sposobów Tuwima, zaczerpniętych z zagranicy bez szerszej myśli, nie schodzących się w żadnej wyższej idei poetyckiej, nie rozwiniętych i nie rozwijanych, to za mało, by je czcić wnosinami (T. Peiper, Poeci bez idei poetyckiej [w:] Tędy, Nowe usta, Kraków 1972, s. 278).

Bruno Schulz w liście do Juliana Tuwima, w którym widział swojego ideowo-artystycznego przodka, dwudziestego szóstego stycznia 1934 roku pisał:
Szanowny, Drogi Panie!
Dziękuję. Nie spodziewałem się tego, ale w głębi duszy postulowałem, żądałem żarliwie Pańskiego rezonansu. Na dnie pasji i zaciekłości tej książki była i ta stara tęsknota. Uciszył ją Pan dziś we mnie, nasycił i napełnił po brzegi. Co za spełnienie!

Trochę to przyszło późno – nie z Pańskiej winy.
Gdy Pan przed laty przyjechał do Drohobycza, byłem na sali, patrzyłem na Pana mściwie i buntowniczo, pełen ponurej adoracji. Stare dzieje. Pewne wiersze Pańskie doprowadzały mnie wówczas do rozpaczy z bez�radnego podziwu. Bolało – czytać je powtórnie i za każdym razem toczyć pod górę tę ciężką bryłę podziwu, która przed samym szczytem leciała w głąb, nie mogąc utrzymać się na stromej pochyłości zachwytu. Unicestwiały mnie one, a zarazem dawały upojenie, przeczucie nadludzkich triumfalnych sił, którymi kiedyś rozporządzać będzie wyzwolony i szczęśliwy człowiek. Nosiłem w sobie wówczas jakąś legendę o „genialnej epoce”, która kiedyś była rzekomo w moim życiu, nie zlokalizowana w żadnym roku kalendarza, unosząca się ponad chronologią, epoka, w której wszystkie rzeczy oddychały blaskiem bożych kolorów, a całe niebo wchłaniało się jednym westchnieniem, jak haust czystej ultramaryny.

Nigdy jej naprawdę nie było. Ale w Pańskich wierszach była ona urzeczywistniona i jaskrawa, jak pawie oko broczące lazurem i urzęsione krzycząco – była, jak rozkrzyczane gniazdo kolibrów…
Pan mnie nauczył, że każdy stan duszy, dostatecznie daleko ścigany w głąb, prowadzi poprzez cieśniny i kanały słowa – w mitologię. Nie w zastygłą mitologię ludów i historyj – ale w tę, która pod warstwą nawierzchnią szumi w naszej krwi, plącze się w głębiach filogenezy, rozgałęzia się w metafizyczną noc.
W tej mitologicznej głębi ma Pan chyba pakt z Szatanem. Tu wiersze Pańskie stają się transcendentem, od strony rzemiosła zgoła niewymierne, przekraczające miarę rzeczy zrobionych.
Dziś mam wielką, triumfalną chwilę. Przełamał się czar – to, co nagromadziłem z zachwytu, wyegzaltowałem w atakach podziwu, dotychczas obce i przeciw mnie zwrócone – potwierdza mnie i przyjmuje. Dzięki.


B. Schulz, Do Juliana Tuwima (list) [w:] Proza, Kraków 1964, s. 564-565.



Mapa serwisu: